Rok po rosyjskiej inwazji na Ukrainę Fundacja w Stronę Dialogu rozpoczęła publikację serii świadectw ukraińskich romskich uchodźczyń. Ich przejmujące historie są świadectwem tego, jak ogromnie traumatycznym przeżyciem jest doświadczenie wojny. Publikujemy trzy z nich.
Tekst powstał w cyklu „Historie romskich uchodźczyń” w ramach naszej współpracy z Fundacją w Stronę Dialogu. Pierwotnie ukazał się na stronie Fundacji.
Kiedy mówi o swojej przeszłości, najczęściej używa czasownika “barlangólni”. W języku romskim oznacza on „krążyć”, „tułać się bez celu”. Timea urodziła się w Rosji. Kiedyś mieszkała na wschodzie Ukrainy, a blisko 15 lat temu, w mieszkaniu pracowniczym pod Kijowem.
Zdarza się, że o tułaczce przypomina dzieciom. Grozi, że jak Eliza nie będzie chodzić do szkoły, albo Béla wciąż będzie malować po ścianach, wrócą do życia, które mieli wcześniej. Czasem chłopiec odpowiada jej zdecydowanie: „Kamuzol!” – co znaczy „kręcisz”, „zgrywasz się”, „udajesz”. A czasem dopytuje. Nie jest pewien, czy mama tylko straszy, czy sama się tego boi.
Przyjechały w sierpniu z Zakarpacia, z miejscowości na granicy węgiersko-ukraińskiej. W Berehovie mieszkały za murem, odizolowane od “ukraińskiej” części miasta. Utrzymywały się ze sprzątania ulic, ze zbierania złomu. Timea pracowała na siebie, dwójkę dzieci i męża.
W sierpniu dzieci biegały na dworze, matki siedziały na murku. Timea jako jedyna nie bała się mówić po ukraińsku, paliła papierosy w towarzystwie innych kobiet. We wrześniu zorganizowała sobie płytę grzewczą, aby móc zacząć gotować. Czytanie przychodzi jej z trudem, ale od początku starała się śledzić harmonogram sprzątania w ośrodku. Szybko nauczyła się przesiadek w metrze i samodzielnie zaczęła jeździć do pracy, do Fundacji. Wciąż jednak słyszała od obcych te same oskarżenia: że Romowie piją, kłócą się, krzyczą, że to przez ich dzieci śmierdzi na korytarzu moczem.
Wielokrotnie mówiła, że nie ma już sił, że wraca do Ukrainy. Podobnie jak Béla, nie wiedziałem, czy myśli o powrocie naprawdę. Mimo dręczących ją niepokojów, długo wzbraniała się przed konsultacją z psychologiem lub z psychiatrą. W końcu wiedziała o nich tyle, że mówi im się o tym, co już było. A dla niej ważne jest to, co jest teraz - że chodzi do pracy, że ma dość pieniędzy, by kupić dzieciom jedzenie, ale też wielkiego misia. Albo hulajnogę. Strzelbę na styropianowe naboje. Hot-doga w Żabce, niemal o każdej porze.
Ze stabilnością wiążą się nieoczekiwane wyzwania. Eliza pyta, dlaczego do tej pory nie chodziła do szkoły. Dlaczego ma teraz zacząć? Béla z kolei pyta o wszystko. Cały czas jest głodny, a gdy nie dostaje telefonu, krzyczy i płacze.
Wciąż wierzy, że pobyt w Polsce jest dla nich szansą, mimo wszystko. Tort, który dostała od pracowników Fundacji, był pierwszym w jej życiu. W listopadzie sama wyprawiła urodziny Béla: ubrała go w koszulę, zabroniła zakładać czapkę, żeby nie popsuł fryzury. W korytarzu podstawówki jest nieco zakłopotana - sama niedużo chodziła do szkoły. Będzie jednak towarzyszyć córce, aż ta nie nauczy się jeździć sama. Tak, jak na jesieni, kiedy woziła ją co tydzień do dentysty. Chociaż pogodziła się z tym, że jej własne zęby wypadną, jest gotowa walczyć o te córki.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.